środa, 29 lutego 2012

Stempelki essence

Jakiś czas temu, skuszona wizją szybkiego i efektownego zdobienia paznokci, kupiłam zestaw do stemplowania firmy essence, w Naturze of course :) Cena jakoś 13zł.

Powiem od razu - zakochałam się w takim sposobie na paznokcie, koleżanki pytają często czy to są naklejki. Powoli zaczynam "ogarniać" technikę, chociaż pierwsze próby były śmieszne i raczej nie do pokazywania, ale pokażę zdjęcie jednej z takich porażek, niech stracę :P Moje paznokcie niestety nie dają mi zbyt wielkiego pola do popisu. Co zapuszczę, to łamią się i rozdwajają. Na zdjęciu były jeszcze w zadowalającym stanie, niedawno musiałam je skrócić :( Mam już na mojej wishlist szklany pilnik i osławioną odżywkę Eveline 8 in 1, jest strrrasznie jej ciekawa! Macie z nią doświadczenia? Jeśli tak, to napiszcie. 

Ok, przejdźmy już do stempelków. Zestaw zapakowany w małe pudełeczko, przez "okienko" możemy zobaczyć część zawartości - nie widać "skrobaczki" do lakieru i dobrze, bo według mnie ona jest zupełnie bezużyteczna. Polecam wszelakie karty lojalnościowe, stare bankomatowe, po prostu wszelkie plastikowe karty. Idealnie zastępują oryginał, bo mają równiusieńkie krawędzie, czego nie można powiedzieć o dołączonym narzędziu. Jego metalowa końcówka okropnie rysuje płytkę ze wzorkami, żałuję, że od razu nie używałam karty.

W zestawie oprócz tego małego bubla, są już same dobre rzeczy :) Płytka z uroczymi wzorkami, żłobionymi laserem. Z tego, co czytałam, to chyba zestawy mogą różnić się płytkami, ale nie wiem czy to prawda, bo w mojej Naturze były tylko 2 zestawy, identyczne niestety. Znalazłam u jednej z popularnych bloggerek chyba starszą wersję stempelków, bo nawet nie było wśród nich takiej płytki, którą mam ja :) Wiem natomiast, że można dokupić inne płytki z essence lub z powodzeniem używać innych firm (na Allegro są ciekawe oferty).

poniedziałek, 27 lutego 2012

Dermo Pharma - maska kompres 4D oczyszczająca

Ostatnio odwiedziłam Naturę, parę rzeczy trafiło do mojego koszyka, jak zwykle :) Dzisiaj pokażę Wam maskę firmy Dermo Pharma, która jako jedna z nielicznych saszetkowych maseczek całkiem mi się spodobała.

Producent obiecuje nam aktywne działanie w czterech wymiarach, dzięki coraz modniejszej formie maski - bawełnianej tkaniny nasączonej esencją, którą dopasowujemy do swojej twarzy. Nie ma zmywania i brudzenia, jest błyskawiczna aplikacja i relaks. 

Moja wersja to oczyszczanie i detoksykacja, dzięki zawartości m.in. olejku arganowego (niestety raczej nie za mocno stężony), ekstraktu z oczaru wirginijskiego (tego trochę więcej) i paru innych ciekawych składników, niektóre niestety w ilościach śladowych, ale przyzwyczaiłam się. Ogólnie jednak obietnica całkiem przyjemnego działania :)

Cena: Nie pamiętam dokładnie, ok. 7zł/21g. 

Moja opinia:
Widzę, że coraz więcej maseczek typu "sheet" wchodzi na rynek, więc postanowiłam spróbować sama. Średnio lubię mazać się z papkami, chociaż moim zdaniem takie rozrabiane proszki są najlepsze i najskuteczniejsze, te ziołowe oczywiście :) Chciałam jednak pójść na łatwiznę i kupiłam maskę Dermo Pharmy. 

Opakowanie:
Dość duża saszetka, dobrze opisana zawartość, ogólne walory estetyczne również na plus. Łatwo się otwiera, ani nic się nie wylewa.


Zawartość:
To z pewnością bardziej Was interesuje :) Otwieramy więc saszetkę i wyjmujemy bawełnianą tkaninę nasączoną sporą ilością esencji, na szczęście nic nie cieknie ani się nie leje. Jakoś tam ją rozkładamy i zastanawiamy się jak to założyć :P W masce są powycinane otworki na usta, nos i oczy, tutaj mamy ciekawe rozwiązanie, bo są to jakby "klapki", które możemy nałożyć z powrotem na zamknięte powieki i się zrelaksować. Tak pomyślałam i zrobiłam, chociaż nie wiem czy właściwie, bo na opakowaniu napis "unikać kontaktu z oczami". Myślę, że raczej chodzi o dostanie się tej esencji do oczu, bo po co otwory na oczy byłyby wycięte tak "nie do końca"?

Działanie:
Trzymałam maskę jak nakazano, czyli około 20 minut. Po nałożeniu odczucia ciekawe, bo poczułam przyjemny, kojący chłód, pewnie przez to mocne nasączenie tkaniny płynem. Pod koniec było nieco za zimno, zbyt mocno wszystko się wychłodziło, ale dało się wytrzymać :P Na początku, mniej więcej przez połowę czasu trzymania trochę szczypała mnie skóra, nie było to pieczenie, ale miałam wrażenie, że któryś składnik mnie podrażnił. Nic bardziej mylnego, bo nakładałam maskę trochę ze strachem na rozgrzaną, zaczerwienioną twarz świeżo po wyjściu z prysznica, a gdy ją zdjęłam, było o niebo lepiej! Myślę, że ten efekt chłodzący uspokoił nieco moje naczynka. Po zdjęciu maski na twarzy pozostało jeszcze trochę płynu, więc wklepałam go i pozostawiłam do wchłonięcia. Na początku było trochę lepko, ale po 5-10 minutkach wszystko się elegancko wchłonęło. Skóra pozostała nawilżona i mięciutka. 

Wrażenia ogólne:
Bardzo spodobało mi się używanie i działanie tej maski. Z nazwy miało być oczyszczanie i detoksykacja, więc spodziewałam się raczej wysuszenia i podrażnienia, ale nic takiego nie miało miejsca. Skóra ukojona, czysta i promienna, nie potrzebowałam już nawet kremu :) Przypomnę, że mam cerę mieszaną, nie wiem jak byłoby z cerą suchą, ale myślę, że nieśmiało poleciłabym spróbować.

Ocena: 4+/5. Byłoby 5, ale niektóre obiecywane składniki są daleko na liście INCI, więc nie możemy liczyć zbytnio na ich obiecywane działanie. Mimo to, maska DZIAŁA, na mnie na pewno :))

niedziela, 26 lutego 2012

Rozdanie po raz pierwszy! Urodzinowe :)

Witajcie :) Ostatnio rozmyślałam nad rozdaniem, a głównie nad formą i okazją. Postanowiłam, że Walentynki już były, Dzień Kobiet to już oklepany temat rozdań, a do moich urodzin nie jest już tak strasznie daleko (30.03). W końcu tylko raz w życiu kończy się 20 lat :D Uwielbiam dostawać prezenty, ale chyba jeszcze bardziej lubię je DAWAĆ. Dlatego ogłaszam rozdanie również u siebie, a oto i nagrody (na razie :D):

- 2 szampony AVON Naturals: przeciwłupieżowy Drzewo herbaciane i Mięta oraz odżywczy Pokrzywa i Łopian
- precyzyjny ołówek do kresek z gąbeczką AVON w kolorze Black
- maseczka Rival de Loop mleczno-miodowa
- próbki produktów AVON: Solutions 3 rodzaje, Anew Aqua Youth krem, Anew Clinical serum przeciwzmarszczkowe, podkład matujący Medium Beige

UWAGA: Rozdanie będzie trwało dość długo jak widzicie, dlatego jeśli będzie zainteresowanie, mam zamiar dorzucać regularnie coś "extra" :)) Na pewno będziecie zadowolone. Zanim jednak się zgłosicie, zapoznajcie się z regulaminem.

REGULAMIN 
rozdania u PieknejOdZawsze:

- Zgłaszacie się tylko przez formularz (na końcu posta) :* Do zdobycia 9 LOSÓW.
- Blogi nie posiadające czytelników czy obserwatorów oraz tzw. "rozdaniowe" w ogóle nie będą brane pod uwagę.
- Wszystkie zgłoszenia będą dokładnie sprawdzane! Szanujmy siebie nawzajem i nie oszukujmy.
- Wszelkie problemy z formularzem i inne zgłaszajcie w komentarzach, tak chyba najszybciej Wam pomogę.
- Wysyłam tylko na terenie Polski, nagrody są nowe, nieużywane i kupione przeze mnie.
- Po ogłoszeniu wyników wysyłam maila do Zwycięzcy - na odpowiedź czekam 48h, później losuję ponownie.


Dla potrzebujących pomocy - Krótkie FAQ do formularza! (KLIK)

KONIEC, łatwizna :)) Życzę powodzenia. CZYTAJ WIĘCEJ -------> ABY WZIĄĆ UDZIAŁ !!!

czwartek, 23 lutego 2012

Trochę prywaty z racji braku zdjęć - oj tam, oj tam.

Za parę dni odzyskam kabel od aparatu i wreszcie będę mogła napisać coś ciekawszego, ostatnio więcej odwiedzam inne blogi i komentuję, niż piszę u siebie, ale cóż. Żeby choć odrobinkę podtrzymać Wasze zainteresowanie, piszę właśnie ten post. 

Chciałam Wam przedstawić mojego dosyć alternatywnego podopiecznego, nazywa się natomiast zwyczajnie, bo Jerzy vel. Jurek :)

Jak widać, widać nie za wiele... Nie mam zbyt wiele jego zdjęć, na dysku aktualnie to jedno, na dodatek pokazujące wielkiego focha. Pewnie nawet nie wiecie dokładnie, co to jest i po co? :P

Jest to afrykański jeż pigmejski, a więc różni się dosyć od zwykłego, leśnego jeża, którego każdy dobrze zna. Po pierwsze jest to wersja udomowiona, czyli zakładane są hodowle, na razie chyba głównie domowe, jest to ogólnie dość młoda "gałąź" hodowli, gatunek nie do końca jeszcze poznany. Ogólnie pigmej nie jest zbyt dużym zwierzątkiem (zależy od osobnika, ale do kilograma to max i to pewnie już spora nadwaga, Jerzy nie ma takich problemów jak na razie, jak widać na załączonym obrazku ;)), ubarwienie ma najróżniejsze (mój to typowy Salt&Pepper, są jednak jaśniejsze, ciemniejsze, w łatki i plamki oraz albinosy). 

Można go żywić naturalnie - owady, mięsko, owoce, można też bazować na kociej karmie. Tak, kociej i to na dodatek tej przeznaczonej dla maluszków. Ma najwięcej wartości odżywczych. Nie można jednak przesadzać z ilością, bo łatwo naszego jeża utuczyć, dla mojego aktualnie 2 łyżki stołowe to porcja na calutką noc. Gdy mój jeż podrósł (niedługo kończy 9 miesięcy), zaczęłam trochę go rozpieszczać gotowanym kurczakiem z ryżem, jabłkiem, jest przeszczęśliwy, gdy dostaje takie danie - miska rano leży najczęściej do góry dnem, tak jakby pod nią można było znaleźć dokladkę :) 

Jak już wspomniałam o nocy i poranku, to trzeba wiedzieć, że tym razem pigmej niczym się nie różni od "zwykłych" jeży. Jego dzień zaczyna się w nocy albo gdy tylko się ściemni. Budzi się i zaczyna buszować po klatce (klatka dla królika, min. 100cm, ewentualnie terrarium, ale ja nie mam miejsca), je, pije, biega wokół, biega w kołowrotku. Tak, jeż obowiązkowo MUSI mieć kołowrotek! Dla osób wrażliwych taki nocny tryb życia może być problematyczny, ja natomiast przyzwyczaiłam się i przesypiam całą noc bez mrugnięcia okiem, chociaż w tym samym pokoju w klatce buszuje wampir, stuka, biega, chrobocze :P

Nie będę się rozpisywać nadmiernie, bo zapewne nie jest to dla Was aż tak mocno interesujące, jednak jeśli ktoś miałby ochotę rozszerzyć swoją wiedzę (tak jak ja, gdy planowałam zakup jeża), polecam bloga zapalonych hodowców: http://jezyniec.blox.pl/html
Znajdziecie tu wiele opisów, wskazówek, no i bogatą galerię zdjęć, to wyręczy mnie w dalszym opisie mojego Jerzego :) Na koniec tylko napiszę, że jeśli znajdziecie na tym blogu zdjęcia jeży bawiących się rolkami po papierze toaletowym (:D), to ja dodam, że mój jeż również ubóstwia taką formę rozrywki i na dodatek uważa to za doskonałe nakrycie głowy do spania. Ma on też wersję luksusową, większą rolkę po ręcznikach papierowych. W dzień wygląda to tak, że pół jeża siedzi w rolce, a drugie pół wystaje i tak to ciekawe stworzenie śpi calutki dzień. Czasem zastanawiam się, czy on jeszcze żyje :P

PS1: Jeśli ktoś miałby takie życzenie, to w następnym tygodniu mogłabym wstawić trochę więcej zdjęć, ale to już jak chcecie, zależy od Was :)

PS2: Z tych nudów naszykowałam już 2 rozdania, na razie jednak obmyślam wciąż zasady itp, itd. Może macie jakieś propozycje/pomysły? Byłby to mój debiut w tym temacie, więc wszelkie rady mi się przydadzą, również na maila: pieknaodzawszeblog@interia.pl

niedziela, 19 lutego 2012

TAG: 5 kosmetycznych rzeczy, których wcale nie chcę mieć


Zasady :
- napisz, kto Cie otagował i zamieść zasady TAG'u
- zamieść baner TAG'u i wymień 5 rzeczy z działu kosmetyki ( akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są Ci całkowicie zbędne bo:

- maja tańsze odpowiedniki
- są przereklamowane
- amatorkom są niepotrzebne
- bo to sposób na niepotrzebne wydatki...
...i krótko wyjaśnij swój wybór
- zaproś do zabawy 5 lub więcej innych blogerek
 
Nikt mnie jeszcze nie otagował, ale podoba mi się ten tag, więc zgodnie ze słowami Lyna-sama, mam ochotę i biorę go sama :) Do rzeczy:

1. Beauty Blender
Jakkolwiek dla wielu osób wydatek ok. 50zł za szczotkę do włosów wykonaną z plastiku (Tangle Teezer) może się wydawać niedorzeczny, o tyle dla mnie 100zł za gąbeczkę do podkładu... To dopiero głupota. Bez przesady, nie wierzę, że nie można idealnie rozprowadzić kosmetyku bez tego "cuda". Na Allegro pojawiają się podróbki (Beauty Blending) i być może wypróbuję, ale więcej niż 20zł za gąbeczkę nie wydam. Nie i koniec. Oczywiście bez obrazy dla nikogo, szczególnie dla tych osób, które gąbeczkę już kupiły. W końcu na tym polega ten tag :*

 źródło: http://www.groszki.pl/groszki/1,95942,8761605,Beautyblender_juz_w_Polsce_.html
 
2. Super ekskluzywne kosmetyki
 
Czyli płacenie za markę i reklamę. Czytając składy tych Diorów i innych kosmetyków za setki złotych uważam, że spełnią one może snobistyczną zachciankę posiadania czegoś "wow", ale nic więcej. Jest masa produktów 100 razy lepszej jakości, dużo tańszych i produkcja których nie wymaga zadawania cierpienia zwierzętom. Takie moje zdanie. Nie wszystkie droższe kosmetyki są do skreślenia, żebyśmy się dobrze zrozumieli :) Ja skreślam te, których cena opiewa na setki złotych, a skład nie jest lepszy od zwykłych Garnierów i Nivea, ba, bywa nawet słabszy. Nie wypieram się jednak lepszej kolorówki, chociaż 200zł za szminkę, dla mnie nawet 50zł to za dużo, więc tu też nie ma wielkich wyjątków.

 źródło: http://luxurygods.pl/moda-uroda/lor-de-vie-od-dior-2/ 
 
3. Garnier
 

O wilku mowa. Nie wiem, po prostu nie lubię kosmetyków tej firmy i kropka. Nic praktycznie mi się nie podobało, a używałam sporo parę lat temu. Podobał mi się tylko czerwony balsam regenerujący, ale mam teraz lepszy odpowiednik. Używałam też farb do włosów, głównie ze względu na cenę - jestem na nie. Szampony nie były najgorsze, ale zwykle jeden zużyty był tym ostatnim. Roll-on przeciw wypryskom nie robił nic...

źródło: http://www.gifttoindia24x7.com/gti24x7_product_gift.aspx?mctgid=gmmcos-2


 
4. H&M
 
I inne "sieciówki". Nie wiem, już wolę tanie drogeryjne marki, są to chociaż firmy kosmetyczne wcale nie najgorsze, a nie "krzak". Dla mnie firma, która jest od wszystkiego, jest do niczego. Poza tym sieciowe ciuchy, nawet za 100-200zł często wyglądają jak tanie szmatki z Chin, co zbytnio nie mija się z prawdą, tym bardziej nie nałożę czegoś na twarz z takiego źródła. Może jeszcze lakier do paznokci bym kupiła, nic więcej. Po prostu nie ufam takim kosmetykom.

źródło: http://www.groszki.pl/groszki/1,95942,5324549,Kosmetyki_H_M.html

 
 
5. Rozświetlacz/róż

Połączyłam te kosmetyki, chociaż zdaję sobie sprawę, że są to 2 oddzielne rzeczy, jednak dla mnie to jedno i to samo. Często rozświetlacze są właśnie w takiej różowej tonacji (patrz zdjęcie), dlatego są dla mnie bezużyteczne. Nie umiem używać tego typu kosmetyków, ubóstwiam za to bronzery. Ostatnio zakochałam się w bronzerze z e.l.f., który jest 4-kolorowy i ma drobinki, więc jednocześnie rozświetla buzię :) cudo. Co do różu - matowego nie użyję nigdy. Wiem, że to kwestia dobrania odcienia, ale policzki mam wiecznie zaczerwienione i mam tu troszkę nieładnych zmian i róż jest tu bardzo niemile widziany. Mam wrażenie, że tylko podkreśla wszelkie zaczerwienienia.

źródło: http://tablica.pl/oferta/avon-perelki-rozswietlajace-tarnow-IDpkcp.html

 
Mam nadzieję, że nikogo nie uraziły moje opinie. Wiem, że z niektórymi ktoś może się nie zgodzić, bo lubi daną firmę, dlatego podkreślam, że jest to czysto subiektywne zestawienie :)

Ostatnia kwestia, formalna: również nie lubię zbytnio tagować konkretnych osób, bo nie wiem kto chce, kto już został otagowany itp. Dlatego tak samo jak Lyna-sama, zapraszam do zabawy wszystkich chętnych i pozdrawiam! Życzę miłego poniedziałku... O ile taki może być kiedykolwiek pierwszy dzień tygodnia, no i przede wszystkim nie-wolny :(

sobota, 18 lutego 2012

Kolejny sklep z naturalnymi kosmetykami - haul zakupowy

Od paru miesięcy coraz bardziej interesuję się naturalnymi kosmetykami, wyszukuję różne ciekawostki, więc to naturalne, że na mojej liście pojawił się kolejny sklep. Wiele dziewczyn zamawia z helfy.pl i pewnie ja też kiedyś coś tam kupię, ale mimo wszystko lubię macać, wąchać i zwyczajnie widzieć, co kupuję, czytać etykietki, a nie tylko pieśni pochwalne na stronie sklepu ;) Helfy mają swoją siedzibę we Wrocławiu i zazdroszczę wszystkim z tamtych okolic :P Znalazłam jednak ostatnio i taki adresik: shea.pl. Parę razy w tygodniu przejeżdżam obok reklamy, więc zapamiętałam nazwę i sprawdziłam.

Wczoraj odwiedziłam "wersję stacjonarną" tego sklepu (Warszawa, dokładny adres na stronie), bo akurat miałam po drodze i wyszłam z paroma ciekawymi rzeczami, chociaż wzięłabym pewnie więcej, ale wiadomo... Trzeba rozkładać wydatki ;) Porównywałam cenowo obie stronki i niektóre produkty są w podobnych cenach, jedne tańsze, inne trochę droższe, w sumie jak w każdym sklepie. Cenię sobie jednak to oglądanie na żywo, poza tym płacimy i tak zwykle paręnaście złotych za wysyłkę, co daje nam pewne wyrównanie ewentualnych różnic w cenie. W większości przypadków mamy po prostu dodatkowy kosmetyk za cenę przesyłki, bez czekania. Przydałoby się trochę więcej asortymentu, ale na początek i próbowanie wystarczy w zupełności.

Zdjęcia będę mogła wrzucać najwcześniej za tydzień, więc oczywiście znowu posiłkuję się internetem. Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony shea.pl. Kupiłam kilka rzeczy dla siebie i kilka na prezent, więc możliwe, że nie wszystko pojawi się na blogu.

Na fotce z lewej mamy afrykańskie mydło pochodzące z Ghany, z masłem Shea. Wygląda jak g..o :D Kruszy się, jest fajne tłuściutkie, jak naturalne masełko, ale jeszcze go nie używałam, więc recenzja kiedyś się pojawi. 
To moja największa zagadka z tego sklepu...


Tutaj zapewne powszechnie znana odżywka z jedwabiem do włosów firmy CHI. Już kiedyś ją miałam, więc mogę z czystym sumieniem polecić :) Nakładam ją głównie na końcówki, bo jest to tłusty olejek i łatwo przesadzić.

Z prawej jest szampon, który również bardzo mnie ciekawi. Khadi z ziołem Neem i aloesem. "Szampon łagodzi podrażnienia powstałe na skórze głowy w wyniku długotrwałego stosowania chemicznych szamponów. Przyspiesza wzrost włosów, zapobieganie łupieżu oraz wypadaniu włosów." Brzmi ciekawie, prawda? Mam nadzieję, że mnie nie zawiedzie, bo 34,99zł/210ml to sporo jak dla mnie, prędzej dam tyle za odżywkę :P Biorę się jednak ostro za włosy, a wiele zależy też od stanu skóry, więc najpierw zadbam o nią, wtedy i włoski odżyją, więc wszystko się zwróci. Mam nadzieję, powtarzam, bo nie wierzę jak na razie w zbawienną moc szamponów, one w sumie mają tylko oczyścić... Ale może o to chodzi, o właściwe oczyszczenie i to może wreszcie dostanę.

Kupiłam również peeling enzymatyczny (zapewne to coś podobnego do tego, który mam z BU, ale nie otwierałam, bo nie mój), ajurwedyjską maseczkę w proszku do twarzy (również nie moja i nie do mojej cery) - nie ma jej na stronie, Pan sprzedawca poinformował mnie, że w sklepie mają więcej produktów, pewnie dlatego. Do prezentu dokładam też odżywkę Khadi z masłem Shea, ale może Mama podzieli się na jedno spróbowanie w ramach testu :)

W stacjonarnym sklepie mają też niektóre półprodukty kosmetyczne, jak kwas hialuronowy, różne olejki, nie przyglądałam się zbyt mocno. Ceny są wyższe niż np. na ZSK, ale jeśli potrzebna nam tylko 1 rzecz, to i tak będzie się opłacało kupić osobiście, bez kosztów wysyłki. Ogólnie ciekawe miejsce (w kwiaciarni :P). Mam tylko jedno zastrzeżenie co do strony internetowej - opisy pozostawiają wiele do życzenia, brakuje moim zdaniem składów, stosowania... Może to Biochemia Urody mnie rozpuściła ze swoimi encyklopedycznymi opisami, ale od sklepu z kosmetykami naturalnymi wymagałabym trochę więcej. Na helfy.pl z tego co widzę, opisy są dokładniejsze. Może i ten sklep się poprawi, ogólnie wrażenia mam pozytywne, ale to chyba kwestia raczej towaru, niż samego sklepu.

Jeśli ktoś z Was jest z Warszawy i zna podobne sklepy, to proszę o adresy! :)

środa, 15 lutego 2012

Zamówienie z BU 1 - Olejek myjący

Dzisiaj dotarła do mnie paczka z Biochemii Urody. Opłaciłam w poniedziałek 6.02, wysłano wszystko 13.02, nie jest źle, bo czytałam wiele negatywnych komentarzy na temat czasu realizacji zamówienia. Deklarowali się, że dostarczą na środę, dostałam we wtorek, więc jest OK!

Zamówiłam parę ciekawych rzeczy, m.in. sera do twarzy, ale jeszcze ich nie stosowałam, więc się nie wypowiem. Najpierw zaczęłam od olejku do mycia twarzy (wersja pomarańczowa). Niestety nie mam zdjęć i przez jakiś czas nie będę miała możliwości ich robienia z przyczyn technicznych, być może któregoś dnia wrócę do tej notki i uzupełnię zdjęcia chociaż gotowego produktu :)



Internet: 
Na stronie BU jest mnóstwo informacji o tym olejku i jego właściwościach, więc ciekawskich odsyłam na stronę http://www.biochemiaurody.com/sklep/olejekmyj.html

11,80zł/120ml
wersja pomarańczowa w moim przypadku


  źródło: Internet



Ja:

Baaardzo ciekawił mnie olejek i czekałam na niego tym bardziej, że skończył mi się żel do mycia twarzy. Naczytałam się o oczyszczaniu twarzy metodą OCM, jednak jako naczynkowiec obawiam się stosowania gorąca, a tu Biochemia Urody proponuje nam olejek do stosowania "na zimno", na dodatek wedle uznania na suchą lub mokrą twarz. Do wyboru również wersja zapachowa i neutralna, ja wolę zapach, więc taki zamówiłam.

Opakowanie:

Niestety zdjęć nie wstawię, jednak produkt dostajemy w eleganckiej buteleczce (ciemnogranatowa, lekko prześwitująca, z białą nakrętką) z plastiku, który sprawia wrażenie szkła z racji koloru, ogólnie bardzo mi się podoba. Hydrolaty też mają takie granatowe butelki :) Po zdjęciu nakrętki mamy gumowy "korek" z malutkim otworkiem, do olejku idealny, bo nawet przy przechylaniu butelki nic praktycznie się nie wylewa, łatwo kontrolować ilość, jakiej chcemy użyć. Oprócz butelki z olejem bazowym otrzymujemy przezroczystą probówkę zawierającą bezbarwny płyn - emulgator, który należy przelać do butelki, wymieszać i gotowe! Dodam, że wszystkie opakowania z BU są podpisane i dodatkowo otrzymujemy etykietki na gotowe produkty, na których możemy napisać datę ważności wykonywanego przez nas kosmetyku.

Konsystencja:

Zbyt wiele tu nie ma do pisania, konsystencję porównam więc do oliwki dla dzieci. Przezroczysty olejek, niepozorny.
Zapach:

Wersja pomarańczowa pachnie ślicznie, cytrusowo, jak świeże pomarańcze. Nie wiem ile czasu utrzymuje się na twarzy, bo użyłam go jak na razie raz i zaraz potem robiłam peeling enzymatyczny, więc potem już nie pachniało, wiadomo. Myślę jednak, że zapach będzie się utrzymywał jakiś czas, bo jest intensywny, ale nie duszący, taki naturalny mniam. Wersja bezzapachowa zakładam, że po prostu jest bez zapachu, ewentualnie delikatnie pachnie olej bazowy (słonecznikowy).
Działanie:

Boskie! Producent zaleca używanie olejku oszczędnie i ma rację, ponieważ już niewielka ilość (jakaś łyżeczka) wystarczy na umycie twarzy i dokładne zmycie makijażu. Powiem Wam, że jestem zaskoczona, bo myłam twarz bez jej moczenia (można też zwilżyć buzię) i wszystko się zmyło, włącznie z czarną żelową kredką z AVONu SuperShock, którą zmywała tylko woda micelarna własnej roboty. I wcale się nie namęczyłam! Co najlepsze, olejek po dokładnym zmyciu wodą, wcale nie pozostawia tłustej warstwy. Skóra nie jest ani wysuszona, ani przetłuszczona. Jest po prostu czysta i "zadowolona" :) Tego mi było trzeba, to będzie chyba moje odkrycie roku jeśli chodzi o oczyszczanie.

Podsumowując, strzał w dziesiątkę! Olejek polecę (powtarzając słowa z BU) do każdego rodzaju cery, do każdego problemu i bez problemu. Ja się zakochałam, po jakimś tygodniu postaram się tu wrócić i napisać czy coś mi się może odmieniło :)

Moja ocena na dzisiaj to 5/5. Polecam naprawdę każdemu.

sobota, 11 lutego 2012

TAG: Nigdy nie wychodzę z domu bez...

Postanowiłam, że zrobię teraz ten Tag, bo później mogę zapomnieć. Dziękuję Aanula za otagowanie :)


Zasady:

1. Podaj 5 produktów kosmetycznych, łącznie z nazwą firmy, które stosujesz wychodząc z domu, takie "must have" na wyjście (można dołączyć zdjęcie).

2. Utwórz osobny post na swoim blogu z kopią obrazka i informacją,  kto Cię otagował.

3. Przekaż zabawę i zasady 5 innym blogerkom.


Przed wyjściem:

(Pomijam takie podstawowe rzeczy, jak dezodorant itp.Zdjęć niektórych swoich rzeczy już nie robiłam z czystego lenistwa)  
 1. Uczesanie włosów lub zabranie szczotki ze sobą, jeśli sytuacja będzie tego wymagała. 

Od ładnych paru miesięcy używam takiej szczotki jak na zdjęciu. Może zrobię któregoś dnia recenzję, chociaż nie ma zbyt wiele do opisywania przy tego typu rzeczach - ogólnie polecam :)
 

 źródło: http://zakupoholizm-pelna-geba.blogspot.com
 
2. Podkład                                                                                                                                                                                                                         

Tego chyba nie muszę tłumaczyć :) Źle się czuję, jeśli nic mnie nie ukrywa przed światem zewnętrznym, niestety. Oba podkłady są już opisane na blogu.


 

3. Puder sypki

Próbowałam używać pudrów prasowanych, ale się nigdy nie polubiliśmy. Aktualnie używam pudru z Inglota, jednak czekam na przesyłkę z BU i będę testować bambusowy+jedwab+owies.

źródło: http://mojakosmetykomania.blogspot.com

4. Lakier do paznokci

Choćby i bezbarwny, ale nie mogę przeżyć, gdy mam zaniedbane paznokcie. Nie wklejam zdjęć, bo lakierów mam sporo :)

5. Błyszczyk/pomadka

Avon wprowadził jakiś czas temu nową serię błyszczyków Uwodzicielskie Nawilżenie. Mam 2 (Glimmering... oraz Sweet...) i trzymam się ich, bo na zimę sprawdzają się idealnie, przynajmniej według mnie :) Naprawdę nie wysuszają, jak inne, no i bardzo ładnie pachną, smakują również. Odrzucają mnie chemiczne zapachy, a jeszcze gorzej, gdy smak też jest taki chemiczny, bo jak by się z tym nie walczyło, to i tak trochę kosmetyku się "zjada".

Nie będę na razie tagować konkretnych blogerek, ponieważ zbyt krótko prowadzę bloga i wiem, że wiele dziewczyn już robiło ten Tag, więc ciężko będzie trafić kogoś, kto nie brał w tym udziału. Dlatego zapraszam wszystkich, którzy jeszcze nie mieli okazji :)

piątek, 10 lutego 2012

Mani - cieniowanie



Przedstawiam Wam moje pierwsze podejście do cieniowania lakierami. Myślę, że wyszło całkiem nieźle, na zdjęciach te kolory wyszły trochę blado, na żywo efekt to prawdziwe neony jak na lato :) Warstwy nie przechodzą w siebie całkowicie płynnie, bo nie o to mi chodziło, żeby poszczególne kolory zginęły, dobrałam dość podobne, harmonizujące odcienie. Użyte lakiery (powtarzam, zdjęcie lakierów robione w sztucznym świetle, niestety przekłamuje kolory; są żywsze, szczególnie pomarańcz):

- Vipera nr 820 lekko neonowy pomarańcz
- Vipera nr 75 śliczny, głęboki róż
- Wibo so matte nr 02, róż o satynowym wykończeniu
- Rimmel baza/utwardzacz/odżywka 3 w 1 (nie ma go na zdjęciu)

Ogólnie o technice:

  • Potrzebna nam gąbeczka (choćby kawałek ucięty z innej gąbki), nie może mieć zbyt drobnych "oczek", ani zbyt dużych, inaczej efekt wyjdzie kiepski lub wcale, wiemy o co chodzi :) Ja użyłam fragmentu czystego zmywaka do naczyń.
  • Oprócz tego oczywiście LAKIERY - min. 2, odcienie nie muszą być bardzo podobne, jednak moim zdaniem nie nadają się kolory zbyt kontrastowe, wybieraj takie, które pozwolą uzyskać płynne przejście. Czy zaczynasz od końcówek paznokci, czy od nasady, to Twój wybór, mnie łatwiej jest od końcówek.
  • Malujemy paznokcie kolorem bazowym (u mnie pomarańczowy).
  • Na kawałek papieru/plastiku/czegokolwiek, co nie wchłonie nam lakieru, wylewamy na to odpowiadającą nam ilość lakieru. Będziemy w nim maczać gąbeczkę i nanosić kolor na paznokcie.
  • "Ciapiemy" gąbeczką zamoczoną w lakierze po paznokciu, w miejscu rozpoczęcia nanosimy najwięcej lakieru (najciemniej), kończymy coraz delikatniej (jaśniej).
  • W moim przypadku lakiery są 3 - 1 bazowy i 2 do cieniowania. Zaczęłam więc od najjaśniejszego (Vipera pomarańcz), potem cieniowałam średnim (Vipera róż), a skończyłam cieniowanie na najciemniejszym (Wibo 02).
  • Polecam utrwalić naszą pracę bezbarwnym lakierem, uzyskamy ładny połysk i wyrównamy lekko powierzchnię. Możliwe, że nie będzie ona gładka, ze względu na ślady po gąbce - to normalne i jak najbardziej prawidłowe. Według mnie, to cały urok tej zabawy.
  • Cieszymy oczy :)

PS: Poczekaj, aż lakier bazowy dobrze wyschnie. Inaczej możesz zepsuć gąbeczką swoją pracę i zwyczajnie go rozmazać. Dociskamy gąbkę lekko, z wyczuciem, po pierwszych próbach "ciapania" wie już się, o co w tym chodzi i jaki efekt chce się uzyskać :)

A Wy? Próbowałyście już cieniowania?

środa, 8 lutego 2012

Yves Rocher, Couleurs Nature, Teint Crème Confort (Podkład kremowy z krokoszem)

Kolejny kosmetyk pochodzący ze styczniowych zakupów w Yves Rocher. Tym razem pokażę Wam podkład, który jest dla mnie zagadką. Czemu? O tym później :)

Internet:
Skóra promienna, gładka, ujednolicona. Z zawartością odżywczego oleju z krokosza. Komfortowa kremowa konsystencja, która doskonale ujednolica cerę i tuszuje jej niedoskonałości.Twarz jest promienna, a skóra gładka i piękna. Składniki pochodzenia roślinnego: Olej z krokosza, woda bławatkowa, witamina E, wyciąg z soi. Krokosz jest rośliną pochodzącą z Arabii. Z jego ziaren wydobywa się cenny olej, bogaty w kwasy tłuszczowe omega 6, które działają przeciwstarzeniowo, łagodząco i odżywczo. Testowane pod kontrolą dermatologiczną. Kremowy podkład zawiera tylko pigmenty mineralne pochodzenia naturalnego. Pudełka są z kartonu pochodzącego z kontrolowanych upraw leśnych. Kosmetyczne sztuczki: Nabierz trochę podkładu i nałóż trochę na czoło, policzki, nos i podbródek. Następnie rozprowadź w kierunku brzegów twarzy.Najlepiej stosować Kremowy podkład na krem na dzień.

56zł/40ml <-- a nie standardowe 30 :)

Składu nie mam, wyrzuciłam pudełko, ale z tego, co wyczytałam obiecywany olej z krokosza jest na drugim miejscu na liście, ogólnie dla mnie pozytywnie.


Ja: Podkładu oczywiście nie kupiłam w cenie regularnej, a w promocji za 39,90zł i jestem zadowolona. Szukałam czegoś, co uspokoi moją skórę i nie wysuszy, bo chociaż podoba mi się efekt jaki daje Revlon, ale ostatnio pojawiają się u mnie suche skórki. Nazwa "kremowy" i przeznaczenie dla suchej skóry przekonały mnie i tak o to zostałam jego właścicielką :)

Opakowanie:
Tak samo jak krem, który niedawno przedstawiałam, tak i ten podkład ma ciekawe opakowanie. Szklany słoiczek z plastikową nakrętką, wszystko to w dziwnym, kosmicznym kształcie. Minimalizm? Nie znam się, ale bardzo mi się podoba. Trochę waży, ale i tak będę z nim podróżować. Dość szeroki otwór zakrywa plastikowa osłonka, co ma swoje wady i zalety - chroni przed wylaniem, ale jednocześnie denerwuje mnie jej ciągłe zdjemowanie/zakładanie. Gdybym go nie chciała ze sobą nigdzie zabierać, to zdjęłabym chyba tę osłonkę na stałe. No i do nakładania będę chyba używać pędzla, jakkolwiek na początku palcem jest ok, tak z czasem nie wyobrażam sobie "wygrzebywać" podkładu. Sami spójrzcie na słoiczek:
Konsystencja:
Jak już mamy takie ładne zdjęcie podkładu "od środka", to powiemy sobie o konsystencji. Z założenia jest to podkład kremowy, który ma dawać komfort suchej skórze jak krem i spełniać funkcje podkładu. Zgadzam się z tym w 100%. W konsystencji zachowuje się jak tłusty krem, nie jest rzadki i nie spływa, trzeba go dobrze rozprowadzić. To dla mnie duży plus, bo sprawia, że podkład jest bardzo wydajny. Zużycie na zdjęciach to tydzień z hakiem, nie oszczędzając. Określiłabym je na 5% max, jak dla mnie to dobry wynik.

Zapach:To mój pierwszy pachnący podkład i jestem zachwycona. Tak, on naprawdę pachnie :) Nie każdy pewnie polubi ten zapach, jest taki pudrowy, trochę słodki, niby kwiatowy, ale ja jestem nim zachwycona, a w połączeniu z tym nagietkowym kremem sprawia, że moja buzia przyjemnie pachnie przez dłuższy czas.
Krycie:
Określiłabym jako średnie +, mam jednak wrażenie, że wybrałam zbyt jasny odcień, więc bardziej odznaczają się czerwoności na skórze, ALE... I tu właśnie rozpoczyna się zagadka :) Po dokładnym rozprowadzeniu kolor idealnie stapia się ze skórą i wcale nie widać różnicy, już sama nie wiem, co mam myśleć, czy spróbować ciemniejszego :P Nie uzyskamy nim matu, ja osobiście potrzebuję do wykończenia odrobiny sypkiego pudru, bo w połączeniu z tłustym kremem jest trochę błyszcząco.

Z lewej próbka koloru, z prawej dokładnie roztarty podkład. Jak widać, naprawdę stapia się ze skórą, rozcierałam aż do nadgarstka.

Działanie, trwałość:
Na trwałość bym nie narzekała, chociaż w ciągu dnia trochę się wyciera, to oczywiste. Ja jednak chwalę go za naturalny wygląd i za to, że naprawdę dba o skórę. Nie wysusza, a wręcz nawilża, jak delikatny krem. Skóra z tym podkładem naprawdę jest promienna, a u mnie o taki efekt jest trudno ze względu na duże zaczerwienienie.

Podsumowując, przemyślałam temat i spróbuję jeszcze zdobyć próbkę ciemniejszego odcienia. Na stronie YR jest ich 8 (4 dla beżowych tonacji i 4 dla różowych), więc jest z czego wybierać. Aktualnie mam odcień Beige 100 (najjaśniejszy z beżowych) i mam zamiar wypróbować Beige 200. Nie jestem takim bladziochem, a w każdym sklepie doradzają mi jasne podkłady. W Douglasie doradzono mi Revlona, na szczęście dostałam próbkę i dzięki temu na Allegro kupiłam ciemniejszy. To samo w YR, ale tu nie było próbek, więc wzięłam tylko po próbie na nadgarstku, a to bywa mylące. Zaczynam się buntować i będę wybierać ciemniejsze! :D A ten podkład polecam tym osobom, którym przeszkadzają wysuszające podkłady i szukają całkiem przyzwoitego krycia bez efektu maski. Dodatkowo, o czym nie wiedziałam, produkt zawiera tylko mineralne pigmenty pochodzenia naturalnego.

Moja ocena: 5/5, przymknę oko na konieczność używania pędzelka (przynajmniej w moim przypadku to drobna wada, bo nie mam dobrego pędzla). Na korzyść przemawia też cena w promocji. Za niecałe 40zł mamy 40ml bardzo przyjemnego kosmetyku. Me gusta!


niedziela, 5 lutego 2012

Yves Rocher, Tradition de Hammam, Maseczka z glinką marokańską do twarzy i włosów

Uwielbiam maseczki do twarzy, jak pewnie wiele z Was :) Dla mnie to czysty relaks, nie jestem zbyt wymagająca jeśli chodzi o ten typ kosmetyków, a już na pewno nie wobec sklepowych maseczek. Wychodzę spod prysznica zwykle cała czerwona, gdy stopniowo organizm się schładza, znika i rumień, na to akurat maseczka nie pomoże. Lubię jednak wszystkie te zapachy i świadomość, że trochę dokarmiam buzię :)
Teraz do tematu - dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam maseczkę firmy Yves Rocher, która oprócz relaksu, coś tam jednak daje moim zdaniem :) No i jej dużą zaletą jak dla mnie jest ZAPACH! Czuję się jak w jakimś SPA, mam ochotę położyć się i czekać na masaż :D



Internet:
Maseczka z glinką marokańską oraz olejkiem arganowym z upraw ekologicznych zapewnia oczyszczoną, promienną skórę oraz sprężyste, jedwabiście lśniące włosy. Wskazówki dotyczące stosowania: zwilż włosy i skórę twarzy, a następnie nałóż maseczkę. Dokładnie spłucz po 5 minutach.

cena 50zł/100ml


Skład: (jak widać, wysoko w składzie marokańska glinka, glinka porcelanowa, hydrolat z róży damasceńskiej; obiecywany olej arganowy mógłby być trochę wyżej, ale i tak nie jest źle. Niepokoją mnie te dodatki, ale gdzie ich nie ma? Wiem, wiem, ale nie dajmy się zwariować :))

Ja:
Maseczkę kupiłam w styczniu, skuszona pozytywnymi opiniami na KWC, a jakże :) Ostatnio miałam fazę na Yves Rocher, kupiłam jeszcze parę rzeczy, więc na pewno pojawią się recenzje. Cena regularna to 50zł :O ale kupiłam ją za jakieś 34zł, użyłam jej już 3 razy i uważam, że nie przepłaciłam, ponieważ tuba mieści 100ml maseczki, co dzieląc przez 10ml (bo tyle chyba mają zwykle jednorazowe maseczki), wychodzi nam koszt jednego zabiegu 3,40zł, więc całkiem nieźle.

Opakowanie: 
Jak widać na fotkach, jest to złoto - brązowa tuba, bardzo elegancka. Ogólnie cała seria Tradition de Hamman to seria idealna na prezent, chociaż nie w cenach regularnych, niestety. Warto polować na zniżki :) Tuba jest miękka i łatwo wydobyć z niej produkt, aż za łatwo ze względu na jego niezbyt gęstą konsystencję. 


Konsystencja:
Jak pisałam, maseczka nie jest zbyt gęsta, jest trochę lejąca. Trzeba uważać przy nakładaniu jej na twarz palcami, żeby nie skapnęła nam na ubranie. Pewnie pędzelkiem byłoby łatwiej, ale nigdy nie próbowałam i chyba by mi się nie chciało :P (Właśnie wyczytałam, że należy nią wstrząsnąć przed użyciem i to trochę pomaga, spróbuję jutro). Gdy już ją rozprowadzamy na twarzy, nie ma obaw, żeby nam z niej "uciekła". Na buzi zachowuje się jak błotko, czyli po prostu jak każda maseczka z glinką - rozprowadza się ciężej niż innego typu maski, np. nawilżające, ale taka już uroda glinek :) Nie wspomniałam o jeszcze jednej, bardzo pozytywnej według mnie rzeczy:

Mam nadzieję, że coś widać. Maseczka zawiera bowiem maleńkie drobinki, które służą jako delikatny peeling w trakcie nakładania produktu na twarz. Możemy więc lekko masować twarz i rozkoszować się dodatkowym oczyszczaniem buźki :) Wybaczcie tylko te zaschnięte ślady na tubce, ale używałam jej już 3 razy i zawsze staram się ją w miarę wytrzeć, ale wiadomo, zawsze coś zostanie. Po wyschnięciu na twarzy, maseczka robi się jaśniejsza.

Zapach:
Czekałam na to :D Zapach jest przepiękny... No może przesadzam, ale jest nietypowy, nie spotkałam się jeszcze z takim. Orientalny, lekko słodki i lekko ostry. Tak dzisiaj sobie wąchałam i przyszła mi na myśl coca cola z przyprawami korzennymi (?). No nie, to trzeba powąchać samemu.

Stosowanie:
Jak ktoś robił sobie maseczki z glinką, to wie jak się na twarzy zachowują. Gdy maska wysycha, robi się twarda jak kamień, potwornie napina skórę twarzy i ogólnie nie jest za przyjemnie, botoks w wersji ekstremalnej. Zacznę jednak od początku. Po nałożeniu czuję lekkie pieczenie, które mija. Nie uważam tego za nic złego, ponieważ skóra nie jest przyzwyczajona do wszystkich składników i czasem tak reaguje. Ja osobiście nakładam ją na suchą twarz, chociaż zalecenie jest na mokrą, muszę spróbować i tak :) No i trzymam ją dłużej niż zalecane 5 minut, jestem chyba masochistką, bo lubię jak glinka wyschnie na wiór :D Zmywa się całkiem, całkiem jak na "błotko", nie męczę się zbytnio.

Działanie:
Producent obiecuje nam oczyszczenie - po zmyciu zdecydowanie czuję, że twarz jest oczyszczona. Skóra jest lekko ściągnięta po użyciu tej maski i jestem prawie pewna, że to efekt trzymania jej na twarzy aż do wysuszenia glinki. Muszę jutro spróbować potrzymać ją przez te przepisowe 5 min, ale zawsze wydawało mi się, że glinka to glinka, wyschnąć musi? Może źle myślę :P Po zmyciu jestem również zaczerwieniona, ale to mój stały kolor policzków i brody, więc no problem, nie winię za to maseczki. Skóra w dotyku jest gładka, miękka trochę mniej, bo ściągnięta, ale to wina mojego sposobu używania. I muszę przyznać, że zapach utrzymuje się jeszcze długo po zmyciu, uważam to za zaletę. Mniam! 

Bez bicia przyznaję się, że nie używałam jej i nie użyję do włosów. Zwyczajnie mi jej szkoda za tę cenę. Czytałam też, że te drobinki średnio na włosach się sprawdzają, więc chyba dobrze robię.
Moja ocena to 3,5/5, z naciskiem na skandalicznie wysoką cenę bez promocji. Z promocją też mogłaby być trochę tańsza, za 20-25zł dałabym jej 4,5/5 z czystym sumieniem.

piątek, 3 lutego 2012

Podkłady część 2 - Revlon ColorStay

W swoich "zbiorach' podkładów mam 5: Vichy Dermablend w odcieniach 35 i 15, Yves Rocher Kremowy podkład wygładzający w kolorze Beige 100 oraz Revlon ColorStay dla skóry normalnej/suchej w odcieniu 180 Sand Beige. Dermablend opisywałam już w pierwszym moim poście, teraz przejdę do ColorStay'a.

Revlon ColorStay Normal/Dry Skin 180 Sand Beige

Internet:
Podkład Revlona w wersji dla Pań mających cerę normalną i suchą. Zawiera wysoki filtr ochronny SPF 15. Bardzo trwały i lekki, beztłuszczowy podkład, nie zatyka porów. Zapewnia wysokie krycie, nie powodując przy tym efektu maski, sprawia ze skóra oddycha a wszelkie mankamenty urody stają się niewidoczne. Producent oferuje dużą gamę kolorystyczną.
Cena: 69zł / 30ml








Skład (składniki aktywne, właściwy skład, inne składniki, może zawierać):
      

Ja:
Kupiłam podkład na Allegro bez Softflex za ok. 30zł (opis aukcji obiecywał, że jest to nowa wersja, ale nastawiłam się na to, że jest to nieprawda, choćby ze względu na cenę i się nie zawiodłam :P). Podkład firmy Revlon jest bardzo popularny, opinii jest mnóstwo i są zróżnicowane - od zachwytów po bezlitosną krytykę. Ja należę do grona osób zadowolonych z tego kosmetyku, ale nie zachwyconych. Lubię sobie odmieniać, ale do tego podkładu często wracam.

Opakowanie:
Szklana, ciężkawa buteleczka, wygląda bardzo elegancko na półce. Przezroczyste szkło umożliwia sprawdzenie koloru, zużycia na razie nie widać, chociaż w środku ubytek jest widoczny, raczej mnie to cieszy, bo nie lubię patrzeć, jak coś się kończy. Jak jest dobre, to i z żalu, ale głównie z powodów estetycznych :) Dołączam się jednak do narzekań na brak pomki, wydobywamy podkład przez szeroki otwór, ja używam do tego gąbeczki. Palcami za bardzo się mazałam. Ale mam dobrą wiadomość, ponieważ podobno pompka od serum na zniszczone koncówki z Avon pasuje do ColorStay'a, mam zamiar to kiedyś wypróbować :D Na razie mam jeszcze sporo serum, może gdzieś je przeleję.
Konsystencja: 
Bardzo poprawna - dla mnie jak na podkład bez pompki jest ok. Raczej rzadszy, łatwo jest go wylać z buteleczki. Przy nakładaniu nie spływa, ale trzeba dość szybko go rozprowadzać na buźce, żeby krycie było równe.

Zapach:
Chemiczny, nie będę się rozwodzić, bo to typowy podkładowy zapach. Ble.
Krycie:
Podoba mi się, jednak zawsze porównuję podkłady do Dermablendu, który jest po prostu niezastąpiony. Tutaj jest tak, jak producent obiecał - bez efektu maski. Wiadomo, tapetę da się zrobić zawsze :P Jednak  używany w normalnych ilościach, daje naturalny efekt. Krycie określiłabym na średnie, trochę mniej. Większych zmian nie zakryje, ale wyrównuje ładnie koloryt.
Działanie, trwałość:
Jeśli chodzi o przeznaczenie do cery, to podkład lekko wysusza, nie nadaje się do używania bez dobrego kremu nawilżającego/natłuszczającego. Nie matuje. Co do trwałości, to od rana do wieczora bez poprawek nie wytrwa. U mnie zwykle po południu już wygląda nie za ciekawie.

Podsumowując, podkład jest wart wypróbowania. Najpierw polecam próbki, bo kolorów jest mnóstwo, na dodatek są 2 wersje - dla skóry mieszanej/tłustej oraz dla normalnej/suchej, a każda z nich ma nieco odmienną kolorystykę. Ja udałam się w tym celu chyba do Sephory, gdzie dostałam zbyt jasną próbkę. Znając numerek o ciemniejszym odcieniu, zamówiłam go już bez wahania i trafiłam.
Moja ocena to 4/5, jeśli się zastanawiasz, to polecam spróbować.

czwartek, 2 lutego 2012

Yves Rocher, Pure Calendula, Crème Régénératrice Jour et Nuit (Krem regenerujący z nagietkiem)

Krem do pielęgnacji cery normalnej i suchej, w dzień i w nocy.

Wygładza zmarszczki i bruzdy, regeneruje, przywracając skórze miękkość i uczucie komfortu.

-83% skuteczności w wygładzaniu

Składniki pochodzenia roślinnego:
wyciąg z nagietka, woda z hamamelisu  i olejek eteryczny z sezamu z ekologicznych upraw, olejek słonecznikowy, olejek z soi, olejek z rzepaku, olejek z pestek winogron, wyciąg z aphloi.
- Nie zawiera składników pochodzenia zwierzęcego. 

Cena regularna 31zł, ja kupiłam w tamtym tygodniu za 19,90zł w promocji dla posiadaczy karty stałego klienta.

Tyle od producenta. Jeśli coś wpadło mi w oko i nie kupiłam tego od razu, tak jak ten kremik (dziwne, ale zdarza się :D), mam w zwyczaju podczas planowania sprawdzać opinie o danym kosmetyku na KWC http://wizaz.pl/kosmetyki/ . Podchodzę do tych opinii nieco sceptycznie, bo wiadomo, że każdy reaguje inaczej, bywają osoby reagujące alergicznie na wszystko włącznie z wodą i kremem Nivea, są też osoby "gruboskórne", którym chyba nic nie zaszkodzi ;) Nie należę do żadnej z tych grup, dlatego jeśli coś mi się spodoba, to próbuję pomimo marudzenia innych wizażanek i na odwrót, zachwyty nie zawsze mnie przekonują do zakupu. Trochę się rozpisałam, ale to potrzebne na początek, żeby potem się nie powtarzać :)

Wracając do kremu, opinie na KWC są bardzo dobre, dlatego nęcona promocją, wróciłam następnego dnia do sklepu i kupiłam ten kremik... i parę innych rzeczy :D

Opakowanie - jak widać na pierwszym zdjęciu, bardzo ciekawe, szczególnie ta nakrętka. Zgodzę się z jedną opinią, że czasem trudno jest go dobrze zakręcić, ale to kwestia wprawy, po paru dniach nie mam z tym problemu. Słoiczek stosunkowo lekki, plastikowy. Krem dobrze się nabiera i łatwo będzie go zużyć do końca.
Konsystencja - gęsty, "zbity", taka bardzo ścisła galareta, na palcach jak maść. Bardzo mi się konsystencja podoba, bo czyni krem wydajnym. Nie trzeba nakładać zbyt wiele. No i polecam na obecną pogodę, bo jest dość tłusty, pozostawia delikatną warstewkę.


Zapach - jeśli wolisz neutralne zapachy lub ich brak, to może Ci się nie spodobać. Zapach określiłabym jako kwiatowo - ziołowy, idealny dla takiego kremu. Jeszcze spory czas po nałożeniu zapach jest wyczuwalny.
Działanie - co do zmarszczek i bruzd, to ciężko mi powiedzieć, bo mam niecałe 20 lat i zmarszczek brak. Jednak nawilżenie i kojenie jest, skóra jest mięciutka. Stosuję go na dzień, pomimo jego tłustości. Polecany jest jako baza pod podkład, pewnie ze względu na to, co robi ze skórą - mięciutka, wygładzona, do tego delikatny film, który daje lepszy poślizg dla podkładu. Jednak jeśli nie używasz na dzień makijażu, to polecam krem raczej na noc. Skóra dość mocno się błyszczy po jego użyciu, co pokażę Wam na przykładzie moich dłoni - pierwsza bez kremu, druga z kremem.




Błyszczenie praktycznie nie znika, jednak mi to nie przeszkadza, lubię taką ochronną warstwę o tej porze roku. Poza tym moja cera jest raczej mieszana, a dłonie średnio nawilżone, więc pewnie to też ma znaczenie. Sucha skóra pewnie dużo lepiej "wciągnie" krem, w końcu jest do normalnej i suchej :) Na wiosnę/lato przerzucę się na coś lżejszego.

Ja oceniam ten kosmetyk na 4,5/5. 31zł to troszkę za dużo, ale za 19,90zł to krem bajka. Wyrzuciłam opakowanie, na którym był skład, ale z tego co pamiętam, to był dość przyjemny, a ekstrakty nie na szarym końcu listy INCI :)

Na dobry początek - Vichy Dermablend

Jak wiadomo, najtrudniej jest zacząć. Zastanawiałam się nad tym, co zamieścić w pierwszym poście. Szczerze mówiąc, to nie tak proste. Pomyślałam jednak, że skoro mam zamiar wstawiać tu opinie o kosmetykach, których używam, to dobrze byłoby scharakteryzować na przykład moją cerę :)

Ciężko określić ją jednoznacznie - czy jest mieszana, czy jednak sucha, ponieważ często zdarza mi się ją zbyt mocno wysuszyć np. przy oczyszczaniu i wtedy nakładam bardziej treściwy kremik, który jednak nie do końca się wchłania i buzia w ostateczności zaczyna się błyszczeć namiętnie. W kwestii nawilżenia określę ją więc jako mieszaną - kapryśną ;) 
Niespodzianki są, jak najbardziej i to w sporej ilości, chociaż nie są to wulkany, a raczej czerwone plamki i maluteńkie krostki tu i ówdzie. Ogólnie twarz mam gładką, o zgrozo. Zgroza, bo wygląda na wiecznie podrażnioną i zaognioną.
Jak zaczerwienienia, to i naczynka, prawda? :P Jako takich pajączków nie mam (uff), mam jednak skłonność do rumienia. Rumień niemal non stop, chciałabym powiedzieć.

Jednak dobry, mocno kryjący podkład załatwia sprawę. "Ty i trądzik? Gdzie??" Hehe :D

źródło: http://www.tlcpharmacy.co.uk/skincare/product.asp?prid=211

Vichy Dermablend - kupiłam go już dawno, dawno, ale powoli mi się kończy. Byłam ostatnio w aptece, cena to ok. 80zł, zależnie od odcienia (dla mnie dziwne, bo pierwszy raz się z takim rozróżnianiem spotkałam). Ogólnie mówiąc, to jest podkład-zabójca hehe :) Kryje świetnie, w połączeniu z sypkim pudrem w moim przypadku pozostawia cerę idealną, bez skazy. Cena dość wysoka, ale nie to skłoniło mnie do szukania zastępstwa. Używając go na całą twarz, a robiłam to codziennie, otrzymywałam maskę. Efekt był tak idealny, że aż sztuczny, niestety. Uważam, że to super podkład, jeśli chcemy użyć go do zakrycia niedoskonałości w niektórych miejscach. Na resztę twarzy polecam coś lżejszego, co trochę nawilży nam buźkę, bo Vichy odrobinę mnie wysuszył przy dłuższym stosowaniu. Dla mnie doskonale sprawdza się Revlon, ale krycie już nie te... Podkładom, których używałam (nie było ich na razie zbyt wiele), poświęcę oddzielną notkę :)

Przestawiam się powoleńku na pielęgnację naturalną (twarz i być może włosy). Zbyt mocno kocham pachnące mazidła, peelingi i żele pod prysznic, żeby zrezygnować z nich na rzecz śmierdzącej galaretki - taki wyszedł mi mój pierwszy (i chyba ostatni) samorobny żel pod prysznic. Śmierdział z mojej winy, bo dodałam do niego olejku lemongrasowego, wyszło coś jak lek na przeziębienie w saszetkach do rozpuszczania w wodzie. Nie cierpię! Ale myje dobrze, kusi mnie skubany...

Ruszam więc z robieniem fotek i odwiedzaniem Waszych blogów, bo od czegoś trzeba zacząć.
Pozdrawiam Was :*


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...